"Pojęcie Zimy Stulecia dotyczy przede wszystkim wysokich opadów śniegu, który spadł w ciągu jednej doby. W drugiej połowie XX w. było kilka zim, w których panowały niższe temperatury, niż zimą na przełomie 1978/79. Bardziej mroźne były zimy lat 1962/63, 1982/83 i 1986/87" - powiedział PAP zastępca dyrektora Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, fizyk i klimatolog dr hab. Mirosław Grzegorz Miętus.
Pierwsze oznaki załamania pogody nastąpił 27 grudnia tylko w północnych i północno-wschodnich krańcach Polski. 29 grudnia na Podlasiu odnotowano dwudziestopniowe mrozy, gdy w okolicy Wrocławia było około 10 stopni "na plusie".
"Koniec grudnia 1978 r. w Warszawie był praktycznie bezśnieżny. Idąc na sylwestrowe przyjęcie szedłem przez ulice praktycznie wolne do śniegu. Gdy nad ranem wracałem do domu miałem duże trudności z poruszaniem się. Na skutek opadów śniegu i działania wiatru powstały ogromne zaspy. Mając prawie 190 cm wzrostu grzęzłem w śniegu po pas. W niektórych miejscach pokrywa śnieżna mierzyła nawet ponad dwa metry" - przypomniał Miętus.
Według meteorologów, opady śniegu rozpoczęły się wieczorem 31 grudnia i trwały przez całą noc sylwestrową. W Warszawie termometry wskazywały minus 21 stopni. Jeszcze mroźniej było na w Suwałkach zanotowano minus 26 st. W całej Polsce trwała śnieżyca oraz śnieżne zadymki. Wiatr wywołany różnicą ciśnień między wyżem znad Skandynawii, a niżem przechodzącym nad południową Polską osiągał ponad 50 km/h.
Centralny Zarząd Dróg Publicznych informował o wyłączeniu z ruchu 36 tys. km dróg i to bez dróg lokalnych. Wysokość pokrywy śnieżnej sięgała miejscami trzech metrów "Setki autobusów i samochodów osobowych ugrzęzło w śnieżnych zaspach" - pisali dziennikarze "Życia Warszawy". Gdy udało się odśnieżyć odcinek drogi, 2 i 3 stycznia oraz w kolejnych dniach zasypały go kolejne opady. Śnieg zasypał rozjazdy szynowe, zwrotnice i inne urządzenia kolejowej infrastruktury. Zamarzły urządzenia stacyjne. Pękały szyny i przewody trakcyjne. Pociągi miały kilkunastogodzinne opóźnienia. Odwołano ok. ośmiuset połączeń pasażerskich. Ministerstwo Komunikacji przyznało priorytet składom towarowym wiozącym węgiel i mazut do elektrociepłowni. Na drogach najważniejszymi pojazdami stały się pługi i ściągnięte z placów budowy spychacze używane do usuwania śniegu.
"Zima Stulecia była nie tyle przyczyną, co katalizatorem w procesie upadku rządów Edwarda Gierka w PRL. Budowany od 1945 r. system ekonomiczny i polityczny okazał się niewydolny, choć Gierek zapowiadał budowę +Drugiej Polski+ - nowoczesnego, silnego gospodarczo państwa. Warto zwrócić uwagę, że nie była to jedyna Zima Stulecia w historii PRL, bo niezwykle mroźne i śnieżne były zimy lat 1946/47 i 1962/63. Ale, w przeciwieństwie do Gierka ani Bierut ani Gomułka nie stracili wówczas władzy" - powiedział PAP prof. Zawistowski.
"1979 rok czyli rok rozpoczęty Zimą Stulecia był pierwszym w powojennej historii Polski, w którym produkcja przemysłowa była niższa niż rok wcześniej. To nigdy nie wydarzyło się od 1946 r. Atak zimy pokazał, że PRL jest państwem niewydolnym i źle zarządzanym. Władze nie były przygotowane do sytuacji. Panuje pogląd, że założyły, że zima będzie łagodna i dlatego nie zadbano o zapasy węgla kamiennego, dużo więcej niż zwykle wysłano go na eksport, zamiast gromadzić przy elektrowniach. Skala paraliżu była porażająca" - wyjaśnił.
"Na front walki z zimą rzucono tysiące żołnierzy i milicjantów, ORMO oraz +siły społeczne+ czyli cywilów. Chodziło nie tylko o ośnieżenie linii kolejowej ale także o ochronę. Zdarzały się przypadki, gdy zatrzymane opadami śniegu transporty węgla były rozkradane przez okoliczną ludność" - przypomniał.
Do odśnieżania trafili nie tylko żołnierze WP, milicjanci i ormowcy, lecz również studenci uczelni wojskowych i słuchacze elitarnego Ośrodku Kształcenia Kadr Wywiadu (OKKW). "Droga łącząca Stare Kiejkuty z odległym o kilka kilometrów Szczytnem została całkowicie zasypana, co pozbawiło ośrodek zaopatrzenia w żywność. Dopiero po kilku dniach walki z żywiołem funkcjonariuszom udało się przekopać przez zaspy i uzupełnić zapasy" - napisał historyk z IPN, dr Witold Bagieński w "Leksykonie bezpieki" (t. III).
"Wielkie wrażenie zrobiły na mnie ogromne zaspy wzdłuż drogi. Jechało się jak w jakimś kanionie, bo one miały wysokość gdzieś trzech metrów. Bałem się jechać. Zastanawiałem się, czy w ogóle nam się uda dotrzeć. Ale w końcu dojechaliśmy do łódzkiej wytwórni bez większych problemów. Droga była przetarta. Jednak takich wielkich hałd śniegu po dwóch stronach drogi ani wcześniej, ani później nie widziałem" – opowiadał reżyser Filip Bajon autorowi książki "Zima stulecia" (2017), Grzegorzowi Sieczkowskiemu.
Inspiracją dla jego filmu "Bal na dworcu w Koluszkach" (1989) była historia kostiumolożki, która w podróż na Sylwestra do Warszawy wybrała się pociągiem, który nie dotarł już do zasypanej śniegiem stolicy. "Noc sylwestrową spędziła na dworcu w Koluszkach. Było bardzo miło i wesoło. Ludzie bawili się dobrze, humor, mimo złych warunków atmosferycznych i w gruncie przykrych okoliczności, ich nie opuszczał. Zresztą każdy coś wiózł na swoją imprezę. Jedni wyciągnęli przysmaki. Inni coś mocniejszego" – wspominał reżyser.
Zanim Bajon nakręcił "Bal na dworcu w Koluszkach", sylwestrowe załamanie aury zainspirowało innego filmowca. Wątek Zimy Stulecia pojawił się bowiem w komedii "Miś" Stanisława Barei. Choć film realizował on na przełomie 1979/80, motywy pękających grzejników, zamarznięta na lodowy sopel herbata jednego z filmowców z ekipy "Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta" czy zdanie "jak jest zima, to musi być zimno, pani kierowniczko, tak? Takie jest odwieczne prawo natury" były aluzjami do wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy. Wątek wyjątkowo mroźnej zimy 1978/79 Bareja wkomponował także w fabułę serialu "Alternatywy 4".
"Ci z warszawiaków, którzy wybierali się na sylwestrowe bale, większość drogi przebyli piechotą lub przygodnymi środkami transportu. Po drodze brnąc w zaspach. W dużym stopniu unieruchomione były też pojazdy MZK. Wprawdzie w przedsiębiorstwie panowało pełne pogotowie, ale na miasto wyruszyła tylko część autobusów, a i one utykały w zaspach. Nie kursowały tramwaje – do odmrażania torów użyto miotaczy ognia, lecz w niedzielę udało się uruchomić zaledwie dwie linie. Pasażerowie musieli długo czekać na autobusy, które pojawiały się z rzadka. Niektóre grzęzły zresztą i trzeba je było wypychać z zasp" - informowało "Życie Warszawy" z 2 stycznia.
"W wielu miastach nastąpiły przerwy w przesyłaniu ciepła do mieszkań. Wstrzymano też dopływ ciepłej wody. Elektrociepłownie czekają na dodatkowe dostawy węgla i mazutu. Tam, gdzie paliwo dotarło, są kłopoty z wyładunkiem" – podawała Rada Państwa PRL w oficjalnych komunikatach prasowych.
Nagminnie pękały rury z wodą, a wewnętrzne ściany w słabo ocieplonych blokach pokrywały się szronem. W wielu mieszkaniach temperatura spadła poniżej 10 stopni. Historycy PRL uważają, że cichą bohaterką zimy 1978/79 była "farelka". "W dużym, trzypokojowym lokum o powierzchni około pięćdziesięciu metrów kwadratowych były to aż trzy farelki. Jak już wspominaliśmy, produkowały je zakłady Predom-Farel w Kętrzynie. (…) Farelki miały różny kształt i wielkość. Jednym z najbardziej poszukiwanych modeli było tak zwane słoneczko, czyli grzejnik elektryczny przypominający trochę chromowaną lampę. Słoneczko miało opinię dobrze grzejącego. Kto nie miał farelki, grzał się spiralową kuchenką elektryczną. Takie turystyczne kuchenki posiadało wiele gospodarstw domowych. (…) Właściwie nie było domu, który nie posiadałby takiego urządzenia, bo można było je wykorzystać w razie awarii gazu lub ogrzewania. Jeśli nie było w sklepie grzejników, niektórzy kupowali kuchenki elektryczne. Te grzejniki i kuchenki były każdej zimy przyczyną wielu pożarów, które najczęściej zdarzały się nocą, bo niektórzy zostawiali je włączone, by im grzały podczas snu. Te pożary miały najczęściej tragiczny wymiar dla tych, którzy się w ten sposób ogrzewali" - pisał Sieczkowski w "Zimie Stulecia".
"Tej zimy społeczeństwo mówiło +Nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery+ i dzielnie znosiło kaprysy aury, pomagając sobie przy różnych okazjach. Słynne jest zdjęcie pasażerów wypychających autobus ze śniegu. Wykonano je koło Hotelu Bristol, w centrum Warszawy, nieopodal siedziby najwyższych władz PRL. Oficjalnie media pokazywały +bohaterstwo+ żołnierzy i milicjantów, którzy walczyli z zimą, jednak nie informowano o najmniej 14 śmiertelnych ofiarach, które zamarzły. Ofiar mogło być znacznie więcej, bo do 2 stycznia tylko w Bydgoszczy zamarzło pięć osób. Milczano o tysiącach odmrożeń rąk i nóg" - przypomniał Zawistowski.
Niskie temperatury panowały do 8 stycznia, a opady śniegu trwały do końca lutego.
Według danych z Zespołu Historii Drogownictwa GDDKiA "pod koniec stycznia 1979 r. nieprzejezdnych nadal pozostawało 27 932 km dróg, w tym 103 km dróg pierwszej kolejności zimowego utrzymania", a "niektóre drogi trzeciej kolejności odśnieżania były przejezdne dopiero 16 marca". (PAP)
autor: Maciej Replewicz
mr/
Multimedia
Napisz komentarz
Komentarze