Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 21 września 2024 23:25
ZOBACZ:
Reklama
Reklama

Stąporkowskie Dyktando 2014

Kto zostanie mistrzem ortografii 2014 roku w Stąporkowie? Dowiemy się już 12 marca – chętne osoby zmierzą się wtedy z tekstem dyktanda przygotowanego na tegoroczny, 8 już konkurs ortograficzny. Zgłoszenia od chętnych do udziału w stąporkowskim dyktandzie przyjmowane będą do 7 marca.

W dyktandzie może wziąć udział każdy mieszkaniec powiatu koneckiego, który ukończył 16 lat. Konkurs odbędzie się 12 marca o godzinie 11.00 w Miejsko-Gminnym Ośrodku Kultury w Stąporkowie.

Autorem dyktand, z którymi co roku zmagają się uczestnicy konkursu, jest Marcin Michalczyk, pracownik Biblioteki Publicznej w Stąporkowie. Katarzyna Sorn, dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Stąporkowie zdradza, że w tym roku – przygotowując się do udziału w dyktandzie – warto zapoznać się z życiorysem Stefana Żeromskiego.

- W tym roku będziemy obchodzić 150 rocznicę urodzin Stefana Żeromskiego i chcieliśmy to uczcić – mówi Katarzyna Sorn.

Zachęcamy do udziału w dyktandzie. Zapraszamy także na wykład zaplanowany w przerwie konkursu. Wygłosi go dr Agnieszka Rosińska-Mamej z Zakładu Komunikacji Językowej Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach.

- Będzie to wykład dotyczący słów, które wchodzą do naszego języka. Słów, którymi posługuje się młodzież, a którego nie rozumieją dorośli – wyjaśnia Katarzyna Sorn.

Wykład odbędzie się w czasie sprawdzania dyktand napisanych przez uczestników konkursu, a więc około godziny 11.40.

Organizatorem 8 Stąporkowskiego Dyktanda jest Biblioteka Publiczna w Stąporkowie i Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. Stanisława Staszica w Stąporkowie, a patronat honorowy nad konkursem objęła burmistrz Stąporkowa Dorota Łukomska.

Poniżej przypominamy teksty dwóch dyktand z poprzednich lat – warto potrenować przed tegorocznym konkursem. Autorem dyktand jest Marcin Michalczyk.

QUASI-SZPERACZ

Nowo przybyły z Suwalszczyzny superspecjalista, nie sprzeniewierzając się nazbyt wprawdzie wyraziście, ale przecież jednoznacznie sformułowanym półrozporządzeniom, spośród pożółkłych, wielostronicowych manuskryptów wybrał upstrzony niemal do nieczytelności przez muchy i chrząszcze sążnisty elaborat, pisany po części szwabachą, którego wygląd wykazywałby na pochodzenie sprzed mniej więcej sześciuset pięćdziesięciu lat, a w każdym razie należałoby go uznać za ponadpółwieczny. Tak byłoby na pozór… Jednakże przejrzawszy go nieledwie pobieżnie, lecz ze znawstwem, od razu spostrzegł znaki niespotykane nie tylko w trudno odczytywalnych średniowiecznych inkunabułach, ale nawet w renesansowych, przystępniejszych tekstach. Może w niedostępnych dziś półlegendarnych szesnastowiecznych quasi-instruktarzach dla pseudoartystów znalazłoby się coś z grubsza przypominającego te hieroglify…

Byłżeby ów na wpół zniszczony plik kart owym tajemniczym kodeksem, sporządzonym przez ćwierćmitycznego niby-astrologa, pół-Asyryjczyka, pół-Katalończyka, który na przełomie czternastego  i piętnastego stulecia buszował we Flandrii, a przeznaczonym dla przyszłych, a nawet, by tak rzec, pozaprzyszłych czasów?

Owe znaki bowiem nasuwały na myśl coś niemalże rażąco współczesnego, znajomego, co dzień spotykanego… Coś, co spomiędzy ledwie czytelnych liter zdawało się uśmiechać i mrugać do zupełnie skonfundowanego suwałczanina…

Tak, nie mógłby się przecież mylić! Były to jako żywo emotikony, wszystkich rodzajów, skrzętnie wpisane w archaiczny tekst, sprzed kilku wieków przesyłające nam od naszych prapraprzodków ten półuśmiech, pełen tajemnej, pozazmysłowej, wróżebnej wiedzy.

JANUSZ KORCZAK

O Januszu Korczaku można rozpisywać się w samych superlatywach. Ponadprzeciętny lekarz, przed którym wszelkie choróbska czmychały. Rumień, obrzmienie, rzeżączka, rzucawka, czy rzadkoskurcz z rzadka przeważały w starciu z wszechwiedzą charyzmatycznego konsyliarza. Najwyższej próby pisarz, twórca Króla Maciusia Pierwszego, Króla Maciusia na wyspie bezludnej, Bankructwa małego Dżeka, tudzież Kajtusia Czarodzieja, uhonorowany Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury. Z prawdziwego zdarzenia działacz społeczny, założyciel szesnastoosobowej, żydowskiej organizacji skautowej, wykształcony wolnomularz. Przede wszystkim jednak pełen bezbrzeżnej miłości do maluchów, pierwszorzędny pedagog, rzutki organizator przedsięwzięć korzystnych dla dziatwy, rządny gospodarz Domu Sierot.

To, że hałastra harcujących, handryczących się, urządzających chryje i hocki-klocki, czyniących harmider, nieopierzonych kruszynek nigdy nie miała w sobie nic z chuliganów, to zasługa tego arcymistrza wychowawczego, adherenta samostanowienia dziecka. Wykazał się hartem ducha w getcie, nie aprobując oznaczania Żydów Gwiazdą Dawida, co uważał za bezczeszczenie symbolu. W chorobotwórczych warunkach wyczyniał różne hokus-pokus, by przynosić ratunek współwięźniom, co graniczyło z kwadraturą koła. Gdyby chociaż dysponował kremem żeńszeniowym, żętycą ku pokrzepieniu, czy nawet żytniówką do odkażania.

Halsował jak mógł, ale nie uchronił młodziuchnych współtowarzyszy przed żałobnym marszem na Umschlagplatz. Scena pochodu chucherek o żółtawobrunatnej cerze i przeraźliwie chudego, półomdlałego Starego doktora, który, choć mógł wyjechać za granicę, nie opuścił współuczestników nieszczęścia, rozrzewnia do dziś. Haniebne, że ultrareakcyjne środowiska znieważały Korczaka za to, że był przedstawicielem, jak się podówczas brzydko mawiało, żydostwa.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ZGŁOŚ INTERWENCJĘ

Masz temat? Napisz do nas!

Reklama
Reklama