Wartość skradzionego mienia oszacowano na ponad 667 tys. złotych. Pieniędzy nie udało się odzyskać.
W piątek po zamknięciu przewodu sądowego prokurator w mowie końcowej domagała się uznania winy oskarżonych i wymierzenia Marcinowi K. 6 lat pozbawienia wolności, a Robertowi P. 6 lat i 10 miesięcy więzienia, ponieważ mężczyzna odpowiadał także za posiadanie bez zezwolenia broni palnej.
Zdaniem mecenasa Grzegorza Kalety pełnomocnika pokrzywdzonej właścicielki kantoru, policja wykonała w sprawie "tytaniczną robotę, jeśli chodzi o zebranie materiałów wizyjnych". Dodał, że nie było przypadkiem, że przez dwie noce w pobliżu miejsca zdarzenia byli widoczni obaj oskarżeni. Przekonywał, że zbiegiem okoliczności nie było też to, że trzy dni po obrabowaniu kantoru Robert P. miał wysłać SMS-y do dwóch osób, z których treści wynikało, że ma do sprzedania około 2 kg złota.
"Materiał obiektywny przede wszystkim w postaci nagrań w jednoznaczny sposób wskazuje, że (…) panowie K. i P. dokonali tego przestępstwa" – powiedział mecenas Kaleta.
O uniewinnienie Marcina K. i Roberta P. wnieśli ich obrońcy. Według nich dowody dołączone do sprawy nie wskazują na winę oskarżonych.
Mecenas Małgorzata Skuza-Pięta stwierdziła, że prokuratura "nie przedstawiła żadnego dowodu, który byłby na tyle pewny, aby potwierdzał sprawstwo oskarżonych". Dodała, że dowody, na których został oparty akt oskarżenia są fikcją.
Nagrania, które zostały złożone do akt sprawy "tak naprawdę nie mogą stanowić identyfikacji kogokolwiek", co znalazło również odzwierciedlenie w opinii biegłego. "Jeżeli biegła wskazuje, że nie można na podstawie nagrań ustalić sylwetki, sposobu poruszania się, to tak naprawdę mogła być każda osoba" - oceniła.
Zarzuciła śledczym, że zabezpieczone nagrania z monitoringu są wyrywkowe i nie przedstawiają pełnej trasy, jaką mieli pokonać oskarżeni. Zwracała uwagę, że jej klient, kiedy opuścił swoje mieszkanie – co również zostało uchwycone na monitoringu – miał na sobie inną odzież niż w momencie rzekomego napadu.
Dodatkowo w ciągu niespełna ośmiu minut miał dostać się z ulicy Chrobrego na kieleckim Czarnowie na ulic Sienkiewicza. "Nawet w godzinach późnonocnych zajmuje to minimum 19 minut, a w tym czasie oskarżony miał jeszcze zmienić odzież, wyrzucić w międzyczasie śmieci i założyć plecak, którego nie miał, kiedy opuszczał mieszkanie. To po prostu niemożliwe" – podkreśliła.
Zdaniem mecenas, w materiale dowodowym jest wiele sprzeczności i nie wyjaśniono wielu okoliczności, "a żadna z wielu przygotowanych opinii nie potwierdziła sprawstwa oskarżonych".
41-letniemu Marcinowi K. i 44-letniemu Robertowi P. prokuratura zarzuciła dokonanie kradzieży z włamaniem do kantoru przy ulicy Sienkiewicza w Kielcach. Jak wynika z ustaleń śledczych, mężczyźni w dniach 14-16 marca 2020 roku wybili otwór w suficie piwnicy, który był jednocześnie podłogą kantoru wymiany walut. Weszli do tego pomieszczenia. Następnie zrzucili sejf do piwnicy. Rozcięli stalowe okucia i zabrali z sejfu m.in. 42 tys. euro, 4 tys. dolarów, 160 tys. zł, a także około dwóch kilogramów złotej biżuterii.
Oskarżeni wcześniej byli karani za kradzieże, pozostają tymczasowo aresztowani. Wyrok w sprawie ma zapaść 15 lutego.
(PAP)
Napisz komentarz
Komentarze