Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 22 września 2024 05:34
ZOBACZ:
Reklama
Reklama

Społeczeństwo obywatelskie – ta sama potrzeba co kiedyś, czy może zniekształcony produkt popkultury, czyli wielowątkowy esej o Istocie Sprawy.

Cywilizacja ludzka nie byłaby w tym momencie rozwoju, w którym się znajdujemy, gdyby nasi przodkowie nie podjęli próby życia we wspólnocie. Podczas procesu łączenia się jednostek w społeczeństwa, strumieniami lały się krew, pot i łzy, ale dzięki staraniom podjętym dawno, dawno temu XXI wiek wygląda tak jak widzimy.

Co mnie skłoniło do tego, żeby w ogóle zająć się społeczeństwem obywatelskim z tej właśnie, dość specyficznej, strony? Staram się być uważnym obserwatorem społeczeństwa nie tylko polskiego, ale również ludzi na całym świecie i od jakiegoś czasu dostrzegam pewne niepokojące zjawisko, które polega na tym, że w krajach uznawanych za demokratyczne doszło do zniekształcenia pojęcia społeczeństwo obywatelskie.

Zacznę jednak od tego jak ja sam rozumiem ten termin. Czym więc dla mnie jest społeczeństwo obywatelskie? To zdolność ludzi do brania spraw we własne ręce, to odwaga do walki o pewne idee, walki, która nie jest zainicjowana przez żadną z instytucji państwowych, ergo: jest ruchem oddolnym. Pod hasłem społeczeństwo obywatelskie w encyklopedii PWN można znaleźć podobne elementy tego pojęcia: społeczeństwo obywatelskie, społeczeństwo cywilne, społeczeństwo, w którym jest ograniczona do minimum ingerencja władzy politycznej w życie obywateli.

Być może szalonym wydaje się pomysł, żeby pisać o społeczeństwie obywatelskim jako produkcie (i to w dodatku zniekształconym) popkultury. Nie robię tego dla wywołania małego, nic nie znaczącego zamieszania. Nie czynię tego również ot tak, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę. Wkładam ten przysłowiowy kij w mrowisko dlatego, że dostrzegam ulatniającą się ideę. Brzmi enigmatycznie? Uważam, że w wolnych, demokratycznych krajach, gdzie ludzie mogą robić praktycznie to co chcą, społeczeństwo obywatelskie w wielu aspektach staje się tylko wydmuszką, dobrze brzmiącym produktem, który wcale nie jest przez ludzi pożądany. Ponadto, my, a mam tu na myśli ogół społeczeństw żyjących w demokratycznych krajach, rozleniwiliśmy się i przestaliśmy dbać o dobro wspólne.

Od razu można postawić zarzut, że przecież popkultura, którą słownik PWN definiuje jako kulturę przeznaczoną dla masowego odbiorcy, to zjawisko bardzo młode w stosunku do społeczeństwa obywatelskiego. Zgadza się, ale o to właśnie chodzi, że społeczeństwo obywatelskie przestaje być tym, czego początków należy upatrywać w pracach Arystotelesa (podobno to właśnie nauczyciel Aleksandra Wielkiego wspomniał o tym jako pierwszy). Do społeczeństwa obywatelskiego w ujęciu popkultury wrócę jeszcze w dalszej części pracy.

Mogę założyć, że w tym momencie jestem już uznany za swoistego rodzaju heretyka i człowieka, który nie ma pojęcia o obecnym świecie, dlatego też najlepiej będzie posilić się badaniami, choćby Diagnozą Społeczną. Projekt, prowadzony przede wszystkim przez profesora Janusza Czapińskiego, nie jest bez wad i wiele można mu zarzucić, lecz jednocześnie jest najobszerniejszym raportem o życiu Polaków. Co więc Diagnoza mówi o idei społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, Roku Pańskiego 2013? Najprościej rzecz ujmując: Polacy wcale nie uważają, że jest to nam potrzebne. Takie twierdzenie być może nie zdziwi, ponieważ Polska jest młodą demokracją (niecałe dwadzieścia pięć lat to przecież tak niewiele w porównaniu z wielowiekowymi tradycjami demokratycznymi np. w Wielkiej Brytanii). Należy również zwrócić uwagę, że nasza specyficzna i trudna historia nauczyła Polaków niechęci do wszystkiego, co dotyczy działalności publicznej. Można byłoby się z tym w pełni zgodzić, gdyby w tej samej Diagnozie wyszło na jaw niezadowolenie Polaków z życia i szeroko pojęty nihilizm. Nic bardziej mylnego! Ku zdziwieniu samych badaczy, statystyczny Polak z roku 2013 jest człowiekiem szczęśliwym, który choć zarabia mniej niż dwa lata temu, to prowadzi spokojną egzystencję.

Specjalnie w tym miejscu pracy, po przedstawieniu dość negatywnego podejścia do obecnego stanu opisywanej idei, chciałbym wyraźniej zaznaczyć, że jestem umiarkowanym, ale jednak, entuzjastą społeczeństwa obywatelskiego. Inspirującym jest, że ludzie potrafią się łączyć i brać sprawy we własne ręce. Gdyby nie społeczeństwo obywatelskie, to trudno wyobrazić sobie współczesny świat, a szczególnie nasz kraj, czyli Polskę. Wystarczy przypomnieć sobie (niestety stopniowo niszczoną, ale to temat na inny esej) legendę Solidarności i ogromny oddolny ruch społeczny, który zmienił bieg historii (patetycznie brzmiące słowa, lecz czasami trudno ich uniknąć, skoro tak właśnie było). O co mi więc chodzi? Dlaczego nazywam społeczeństwo obywatelskie, ideę, o której pisali Arystoteles, Cyceron, Hobbes, Locke, Kołłątaj i wielu, wielu innych, produktem popkultury? Tak jak w rodzinie czasami należy postawić sprawę na ostrzu noża i dać bliźniemu do zrozumienia, że postępuje źle, tak ja chcę zwrócić uwagę na postępujący problem.

Problem polegający na tym, że choć mamy coraz więcej możliwości działania w ramach społeczeństwa obywatelskiego, to za bardzo z tego nie korzystamy. Jesteśmy jak rozpieszczone dzieci, które mają dużo rozwijających osobowość zabawek, ale wolą leżeć na podłodze i oglądać głupie bajki, które w nikły sposób przyczyniają się do rozwoju. Czy w tych słowach opisuję Polaków? Tak, ale nie tylko. Taki stan rzeczy jest spowodowany przede wszystkim dwoma czynnikami. Po pierwsze, ludzie mają słabą pamięć. Społeczeństwa Europy Zachodniej zapomniały już chyba o okrucieństwach II wojny światowej. Ktoś spyta: kiedy to było?!. No dobrze, a co z Jugosławią w latach ’90? W końcu – co z aktami terrorystycznymi w XXI wieku? Cierpimy na amnezję i choć wiadomo, że łatwo przyzwyczaić się do dobrego, to trzeba pamiętać o jakże prawdziwej zasadzie, że fortuna kołem się toczy.

Skoro już mówię o znanych powiedzeniach, to wiadomo przecież, że historia lubi się powtarzać. Przytaczam to znane przysłowie, ponieważ z dość dużym niepokojem obserwuję ekscytację środowisk intelektualnych na całym świecie stwierdzeniem amerykańskiego politologa, filozofa i ekonomisty Francisa Fukuyamy, że nastąpił koniec historii. Nie można oczywiście brać tego zdania dosłownie. Fukuyama miał na myśli fakt, że koniec XX wieku i m.in. rozpad Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich ostatecznie pokazuje wyższość demokracji nad innymi formami ustrojowymi, takimi jak faszyzm, nazizm, komunizm czy monarchia. Zdaniem Fukuyamy nic już nie może się zmienić, ponieważ wyczerpaliśmy swoje pomysły i to demokracja będzie nam towarzyszyła do końca świata (o ile taki nastąpi). Nie chcę popełnić błędu merytorycznego, ale to dość utopijne stwierdzenie. Nawet jeśli tak właśnie będzie to ważna jest jakość demokracji. I tutaj właśnie dochodzimy do meritum. Jednym z wyznaczników jakości demokracji jest stopień zaangażowania obywateli i ich zdolność do samodzielnego działania, czyli właśnie poziom społeczeństwa obywatelskiego. Z przykrością muszę stwierdzić, że jest on na marnym poziomie. Choćby w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, kolebce nowoczesnej demokracji, możemy zauważyć regres jeśli chodzi o społeczeństwo obywatelskie. Kraj ten tak bardzo rozpieścił swoich obywateli, że ci (podążając w zupełnie innym kierunku niż Ojcowie Założyciele, którzy dosłownie wzięli sprawy w swoje ręce) tylko wymagają, nie dając nic od siebie. Oczywiście, zdarzają się spontaniczne zrywy, jak np. Ruch Oburzonych, ale właśnie – to tylko zrywy, które wymagają i żądają, nie oferując nic w zamian.

Nie chcę zostać uznany za fatalistę, ponieważ wiem, że to przede wszystkim człowiek kreuje przyszłość. Źle by też było, gdybym został wzięty za kogoś, kto widzi wszystko w odcieniach szarości i człowieka, który czepia się o szczegóły. Trudno jednak nie zauważyć pewnego rozleniwienia społeczeństw. Oczywiście, wiele ludzi działa w trzecim sektorze. Robią to z powodzeniem przyczyniając się do (tanio brzmiącego, ale ulubionego sformułowania polityków z całego świata) lepszego jutra. Problem jednak w tym, że jest to garstka ludzi. Choć próbuje nam się wmówić, że świat idzie do przodu, to tylko niewielka część ludzi o to dba. Co robi reszta? Nic. Po prostu.

Myślę, że nadszedł czas na kulminacyjny moment (być może oczekiwany z niecierpliwością, a może Czytelnik już dawno się znudził i pracę odłożył na później, lub, czego naprawdę chciałbym uniknąć - cisnął na zawsze w ciemny kąt pokoju), czyli wyjaśnienie co autor miał na myśli, gdy pisał o zniekształconym produkcie popkultury.

Na początku było Słowo…. Używam tego cytatu nie w celu głoszenia Słowa Bożego, bo od tego jest Kościół i jego ogromne zastępy duchownych, ale dlatego, że fragment ten wskazuje na ogromną rolę i wrażliwość na słowo. Pokazuje coś, co już jako ludzie utraciliśmy. To właśnie słowa były kiedyś najistotniejsze. Wielu ludzi nie potrafiło pisać, ale mówić, gorzej lub lepiej, mówili wszyscy. Teraz mamy erę… obrazków. Nie słowa trafiają do ludzi, ale obrazki, logo, charakterystyczne znaki. Żółta litera M? Oczywiście McDonald’s. Cztery kolorowe kwadraty? Windows. Logo z wystawionym językiem? The Rolling Stones. Przykłady można by mnożyć i mnożyć, a nie o to teraz tutaj chodzi. Politycy muszą trafić do dużej ilości osób, do swoich wyborców. Wykorzystali więc do tego filozofów z poprzednich wieków i śmiało tworzą obrazki o społeczeństwie obywatelskim. Obrazki o tym, jak mądre społeczeństwa wykorzystują swoje prawa. Podłapują to media, a ludzie dumnie twierdzą, że tworzą społeczeństwo obywatelskie. Równie dobrze możemy obecny ustrój na Węgrzech nazwać demokracją. Doszliśmy do momentu, gdzie o ideach społeczeństwa obywatelskiego więcej się mówi, niż działa. Społeczeństwo obywatelskie jest cool i w sumie na tym się kończy.

Skoro w państwach demokratycznych możemy (w mniejszym lub większym stopniu) mówić co chcemy, pracować gdzie chcemy, studiować co chcemy i po prostu żyć tak jak chcemy, to po co przejmować się jakimiś inicjatywami oddolnymi? Po co brać sprawy w swoje ręce?

Niestety, ale z mojego punktu widzenia nadużywamy wyrażenia społeczeństwo obywatelskie. Jest to slogan, którego większość ludzi nie rozumie i może wcale rozumieć nie chce. Dlatego też postawiłem tezę, że sprowadziliśmy całą tę ideę do zniekształconego produktu popkultury, czegoś, co jest fajne i po prostu pasuje do cywilizowanych państw XXI wieku. Dzisiejsze państwo demokratyczne, które chce być cool, nie może obyć się bez społeczeństwa obywatelskiego jak wspomniani Stonesi bez Jaggera i Richardsa. Różnica tkwi jednak w tym, że nikt nie chciałby widzieć tego zespołu bez dwójki liderów, a rządy wielu państw chętnie ukróciłyby możliwości działania zwykłym obywatelom – możliwości z których i tak rzadko korzystamy.*

Od Autora:

*Pragnę poinformować Czytelnika, że w moim mniemaniu społeczeństwo obywatelskie jest produktem popkultury dla większości ludzi, nie mam na myśli mniejszości, która rzetelnie przykłada się do pracy na rzecz wspólnego dobra. Poza tym, świadomie wyolbrzymiłem pewne problemy, ale zrobiłem to w celu pobudzenia i przełamania trendu, ponieważ gdzie tylko spojrzę widzę pochwały społeczeństwa obywatelskiego. I zgoda, problem tkwi jednak w tym, że czasami chwalimy same szaty, w których nie ma króla.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
ZGŁOŚ INTERWENCJĘ

Masz temat? Napisz do nas!

Reklama
Reklama